i wieczorem pomyjami <br>i mydlinami. Mur kamienic był ciepły i zdawał się <br>pulsować życiem. Życiem zapobiegliwej krzątaniny około <br>porządków domowych, życiem tysiąca nie znanych mi <br>spraw, ludzi i ich radości i smutków. Ale co mnie najbardziej <br>uderzało, to owe kłótnie, swary i jakieś dziwne <br>rozdrażnienia nurtujące podwórze. Podwórze bowiem <br>na Karmelickiej, tak jak i ulica, nigdy nie było ciche. Już <br>o świcie rozpoczynały dzieci swe zwady i bijatyki, napełniając <br>je krzykiem, płaczem i hałasem, od rana aż do wieczora. <br>W spory ich mieszały się niebawem matki. <br><br>- Ja ci, łobuzie jeden, gnaty poprzetrącam, jak będziesz <br>moją Manię zaczepiać! - krzyczała ze swego okna