krwią.<br>Sołomin poczuł, jak coś wewnątrz, jakaś strunka, której istnienia nigdy nie podejrzewał, naraz naprężyła się i pękła, pękła bezpowrotnie <page nr=210>.<br> Od razu opróżniał, jakby wytrząśnięto zeń wszystkie napełniające go dotychczas trociny tępym, bezmyślnym wzrokiem patrzał na martwą twarz, z której wyzierał ku niemu matczyny nos, podbródek i podkowa bolesnych ust. Machinalnie pochylił się i pocałował te wargi. Poczuł na wargach słonawy posmak krwi. Zdrewniały i bezwładny siedział sztywno jak kukła.<br>Wyjrzał księżyc. Oświetlił platformę. Zmartwiałe, obwisłe ręce rotmistrza Sołomina. W jednej - zaciśnięty zwitek: książeczka. Co to? Aha, prawda! Sowiecki paszport. Dał Sierioża...<br>Rotmistrz zbliżył go do oczu.<br>Mały czerwony kajecik. Gdzie