tym miejscu wiatr rozniósł śnieg i żółciła się stęchła plama, obsypana kupkami czarnych, mokrych liści. <br>Powiedział Róży, że zajdzie do pewnego człowieka, który jakoby ma tytoń na zbyciu. Nic zręczniejszego nie przyszło mu do głowy. Wiatr przyniósł wyrwane zdanie z kazania: - To nie są już chrześcijanie. - A przedtem to byli? Małżeństwo z Warszawy za mało, to tylko dwie osoby, a tutaj osiem, tamci to byli obcy, ci są znajomi, nasi - pomyślał Jassmont. Dalej już podsłuchiwał świadomie, co mówili ludzie w koło. - Pili calutki dzień u Wandy... U tej kurwy! Ano, u niej, chwalili się, dranie, że żaden nawet nie zipnął. Wprawione