tu się tylko zazieleni! Zanim się wszakże zazieleniło, dostąpiliśmy ze Stefanem zaszczytu z państwem i pańską młodzieżą pomknąć saniami do Miru. Sań kilkoro wyruszyło, więc i obaj "uczytiele" się zabrali. Słońce, śnieg, mróz dwudziestostopniowy i kilka godzin jazdy ku granicy sowieckiej przed którą, o parę zaledwie kilometrów, przysiadło średniowieczne zamczysko, Mir, a opodal miasteczko tej samej nazwy było położone. Na zamkowym śnieżnym dziedzińcu sfora psów bernardynów powitała nas ujadaniem otaczając sanie. widok to był piękny, bo i mury czerwone, z gotyckiej cegły, i słońce czerwone, zachodzące, rzucało refleksy na śnieg i te kotłujące się na nim biało-brązowe bernardyny wydawały się