niepowstrzymanie, buzując ogniem zrodzonym z łatwopalnych w suszy traw, dławiąc gryzącym dymem. Później przemknęły chyłkiem wilki, kosmate, zziajane, skoczyły wpław przez rzekę i omijając osadę pomknęły dalej z podwiniętymi ogonami. Pożar ogarnął cały horyzont, smoliste dymy jęły przysłaniać słońce, wiatr niósł woń spalenizny.<br><br><br>Pokazał się tabun koni, które pędzili Kazachowie. Pokrzykując, strzelając z biczów zaganiali spienione konie na most. Potykając się przechodziły na drugą stronę. Nadbiegło truchtem pobekując stado owiec i baranów, zbiło się, skłębiło, stratowało na moście, aż wypłynęło na drugi brzeg. Czabanowie mieli strach w oczach, gore, powtarzali, gore, niech nas Allach strzeże, gore! Później zaturkotały furki, pełne płaczących