obecnie główny producent dokumentów, przywróciła co prawda modę na ten gatunek, za co jej chwała, ale jednocześnie paradoksalnie niszczy ten rodzaj filmowej ekspresji. Autorzy, działający pod presją oglądalności, konkurencji, pośpiechu koncentrują się na wyszukiwaniu drastycznych, radykalnych historii. W ich filmach na próżno szukać momentów świętych, jak pięknie nazwała to Olga Tokarczuk, czyli chwil, gdy treść przeradza się w formę.<br><br>Mimo że większość dokumentów to prawie godzinne filmy, coraz trudniej doszukać się w nich analizy, pogłębionej refleksji, próby odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Autorzy jakby zapomnieli, że jedną z największych umiejętności jest sztuka rezygnacji i selekcji materiału. Taki błąd przytrafił się np. Ewie