roześmieje się do rozpuku. Przy tym ciotka kroczyła tak drobno, tak szanowany miała wyraz twarzy. Róża wiedziała, że zapanowanie nad potrzebą śmiechu nie udaje się jej nigdy, że nie uda się i teraz, że ciotka wpadnie w irytację, w zdumienie, że powodów śmiechu nie sposób będzie wytłumaczyć. Cóż miała robić? Trącając obcasikami kamyczki, osypując żwir, runęła, pofrunęła z górki w ludną, tłoczną aleję. <br>Tante przeraziła się. Nie rozumiała, co wstąpiło w bratanicę. Podbiegła kilka kroków i w popłochu zaczęła wołać: "Róziu, Róziu, moje dziecko, co tobie?" Wtedy to stała się ta rzecz - w mniemaniu ciotki Ludwiki - głęboko zawstydzająca, bolesna, rzecz nie