w niecałe pięć godzin od wyruszenia, wiatr zaczyna śmielej wypełniać żagle. Po prawej burcie zaledwie o milę, nieraz mniej, rysują się jasno w kontraście poranka zabudowania przylądka Kannon Saki. Zawieszone na stokach wzgórza budynki, drewniane, dostojne świątynie (Nami Amida Butsu), martwe dziś dinozaury kranów i gigantycznych suwnic. Uraga Ko, Kurichama Wan Ajika Jima, Senda Saki - wszystko, co tak fascynowało mnie, gdy pół roku temu wczesnym świtem leciałem tędy w piekielnym dmuchu i wilgoci znoszonych ze szczytów fal, kłębów piany w nieznane - na północ.<br> Radość rozrywa pierś, upajam się ślizgiem na małej falce i łopotaniem wolnych lików żagli. Rozmach zaplanowanej drogi, upojność