Typ tekstu: Prasa
Tytuł: Tygodnik Podhalański
Nr: 18
Miejsce wydania: Zakopane
Rok: 1999
Jak automat ruszył się z miejsca i poszliśmy, we dwóch liną związani. Skierowałem się na lewo wskos pozostawiwszy przeciwległy kierunek Klimkowi. Doszliśmy do płytkiej, ze 40 metrów mającej rynny, która stromo prowadziła na żebro boczne. Tu Zdyb zwrócił się do mnie:
- Nie mogę dalej, sił już nie mam.
Powiedział to Zdyb, człowiek żylasty i suchy, niezmożony dotąd na wyprawach i wycieczkach żadnemi trudami
W tej chwili Zaruski zawrócił wyprawę, Klimek Bachleda poszedł dalej i zginął w lawinie kamiennej, chcąc ratować rannego taternika, którego przejmujące jęki słychać było w ścianie. Zaruski i Zdyb cofnęli się, bo gdyby szli dalej, sami staliby się
Jak automat ruszył się z miejsca i poszliśmy, we dwóch liną związani. Skierowałem się na lewo &lt;orig&gt;wskos&lt;/&gt; pozostawiwszy przeciwległy kierunek Klimkowi. Doszliśmy do płytkiej, ze 40 metrów mającej rynny, która stromo prowadziła na żebro boczne. Tu Zdyb zwrócił się do mnie:<br>- Nie mogę dalej, sił już nie mam.<br> Powiedział to Zdyb, człowiek żylasty i suchy, niezmożony dotąd na wyprawach i wycieczkach &lt;orig&gt;żadnemi&lt;/&gt; trudami<br>W tej chwili Zaruski zawrócił wyprawę, Klimek Bachleda poszedł dalej i zginął w lawinie kamiennej, chcąc ratować rannego taternika, którego przejmujące jęki słychać było w ścianie. Zaruski i Zdyb cofnęli się, bo gdyby szli dalej, sami staliby się
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego