sikała.<br> A któremuś oczy wyszły na wierzch, twarz spurpurowiała i wycharczał:<br> - By tak na mojego padło, utopiłbym zarazę. Jak mi Bóg miły,<br>utopiłbym. Albo z domu won! I nie wracaj mi, cholero, póki w zębach nie<br>przyniesiesz.<br> Schowałem się za matkę, bo ta jego wściekłość przeleciała mnie<br>dreszczem po skórze, a nawet moim sercem zatrzęsła, kiedy krzyknął:<br> - I nie wracaj mi! Won!<br> Próbowała mnie matka bronić:<br> - Czego? Nie chciał przecież zgubić. Chce kto zgubić? Każdy woli<br>znaleźć. Dzięki Bogu, nie wasz on.<br> - Eh, by tak na mojego padło. By tak na mojego, cholera - w tej<br>wściekłości najwyraźniej żal przebijał, że nie jego