przeszłości zrzędzenia Sophie, modlitwy ojca, szelest sukien Róży, studenckie bufonady Władysia. W tych bladych pasmach mrowiły się strzępy zdarzeń już bolesnych, chociaż nie spełnionych. Marta nie tylko słyszała szum krwi w czaszce, stukot serca w piersi, ale i szkliste drżenie drobniutkich jakichś fal, płynących z niewidzialnego w niewiadome. Te szmery absorbowały ją tak dalece, że nie słyszała natomiast melodii, która matowym jękiem nieprzerwanie płynęła z jej krtani:<br>Kiedy zadzwonił telefon, Marta wstała natychmiast - bez najlżejszego odruchu zdziwienia. Nie zapalając świateł po drodze, dotarła do hallu.<br>- Proszę. Jestem.<br><page nr=202> Ze słuchawki przemówił basowy głos:<br>- Tu Strawski. Nie jest dobrze, proszę pani. Matka pani