Podpierał się na krawędziach ławy i podnosił z tych rupieci, świętych dla Julii partytur i nut, niczym niezdarny Feniks, przecierał oczy i mówił zaspanym, lepkim głosem: O, tak, tak, trochę się przespałem. Późno już. Która godzina?<br>Albo ojciec znaleziony między piecem kotłowniczym a piecem gazowym w piwnicy, ojciec wychodzący z bagażnika samochodu, z wielkiej szafy na narzędzia, w której, całkiem już zdesperowany, spać musiał na stojąco.<br>Mówił też coraz ciszej, coraz mniej wyraźnie, w sobie tylko znanym języku niedomówień, skrótów, dalekich asocjacji, zaczynał zdanie od połowy lub wręcz od końca, jakbyśmy w jego mniemaniu nie zasługiwali lub może nie byli jeszcze