nie umiem budzić się w ciszy. Nadal jest w niej coś niepokojącego, niezrozumiałego. Rozchylam żaluzje, mrużę oczy od ostrego światła, otwieram balkon na oścież i wychodzę na zewnątrz. <br>To właściwie taras. Czerwono od petunii, pelargonii. Wydaje się, że kolor czerwony, wszystkie jego odcienie, ma właśnie taki zapach. <br>Sny oddalają się bezpowrotnie, porażone światłem przedpołudnia, wyparowują razem z potem, głębszym wydechem, kilkunastoma włosami, które opadają bezszelestnie na wypłowiałe kafle. <br>Coś jednak zostaje. Pamiętam, że chodziłem po wysokim budynku przeznaczonym do likwidacji. Wielkie, zimne pomieszczenia. Cały sen był w tonacji ciemnogranatowej. Coś za mną podążało, coś mnie szukało. Stuknęła rama okienna, zajęczały sfatygowane