tam na "wstrząsy", czyli, po prostu, dotykaliśmy palcami nieosłoniętych przewodów. Nie był to prąd zbyt wysokiego napięcia, przypominał mocniejszą nieco iskrę z butelki lejdejskiej, którą niegdyś w Nowych Sokolnikach zmajstrował Jurczenko. Zabawa ta niezmiernie nas emocjonowała, zwłaszcza że w niektórych porach dnia napięcie było silniejsze i wtedy od "wstrząsu" aż bolała ręka.<br><br>Wielką atrakcję stanowiły również popisy wędrownego sztukmistrza, który w obcisłych trykotach, na rozkładanym dywaniku udawał żabę, łykał ogień i wkładał sobie do gardła długi nóż aż po rękojeść.<br><br>Często zjawiał się też podwórzowy kataryniarz ze sroką z podciętymi skrzydłami. Nieszczęsny ptak, poszturchiwany przez kataryniarza, wyciągał niechętnie z małej szufladki