Polakach, którzy przecież<br>tak łatwo nie giną.<br> Akurat tego dnia, kiedy wracałem od chirurga, napotkałem na<br>korytarzu posępny kondukt, który opuszczał naszą karmazynową salę.<br> Na ów widok przystanąłem ze ściśniętym sercem.<br> Czterech moich towarzyszy niosło mary, na których spoczywał<br>Dziadek wyciągnięty jak na żołnierskim, polowym łóżku.<br> Oblicze miał szare, spowite całunem śmierci, mizerne.<br> Okrutna w nim zaszła przemiana.<br> Widziałem dumny jego profil, wysokie czoło, lecz to, co było<br>niezłomne i harde w tym człowieku, stopniało, jakby rozpływając się w<br>żałości.<br> Wąs mu oklapł, wargi drżały.<br> Był to zewłok Dziadka, zewłok, który płakał na marach.<br> Nieśli je zgarbieni moi towarzysze, wśród nich