zatopią powalone bez walki Chiny drapieżnymi chmarami nowych, wiecznie niesytych poszukiwaczy złota.<br>Zlecieli się. Jeszcze czelniejsi, jeszcze butniejsi, jeszcze bardziej krwiożerczy. Zamęczone Chiny powitały ich cichym, żałosnym jękiem. Ale u dołu już bulgotało. Pierwsze nieśmiałe wybuchy - głuche, oddalone grzmoty nadciągającej burzy.<br>W Chinach stawało się coraz ciaśniej. Po piętach, jak charty, uganiali się na prześcigi biali i żółci szpiedzy. Trzeba było przemykać się nocami, myszkować po zakamarkach, jak niegdyś, w dzieciństwie, kiedy szukał zapadłej dziury na nocleg. Pracować było coraz trudniej. Ze zmęczenia i nie sypiania kleiły się oczy, ćmiły osmagane pięty.<br>Pomoc nadeszła nieoczekiwanie. Wystarali się o nią przyjaciele. Kuomintang