Lewa kieszeń, prawa kieszeń, nie ma. Dalej piszczy. Gdzieś na fotelu. Nieprzytomna jestem kompletnie, jedna noga wciąż na tamtym świecie, tam gdzie poszedł dziś Andrzejek. Jego nie obudzi komórka, nic go już nie obudzi. Szum. Błyskające obrazy z ostatniej nocy. Dlaczego, do cholery, nie mogę zrobić normalnego kroku? Gdzie ta cholerna komórka? Obejmuję dłońmi chude nóżki, każdą z nich trzeba umyć, przesunąć gąbką tam i z powrotem, ułożyć je równo. Mama Andrzejka nie pozwala się wyprosić, zresztą nikt jej tak naprawdę nie wyprasza, wszyscy starają się ją omijać, bo ona jest dzisiaj bomba, która w każdej chwili może wybuchnąć, wystrzelić tysiącem