dowcipnie z sąsiadem, innym razem, przy zmywaniu talerzy, trącam ją niby niechcący łokciem i mówię najbardziej zdawkowo jak mogę - Pardon. - Pewnego dnia zdobywam się na niesłychaną bezczelność i po kolacji, gdy policja zwraca mniejszą uwagę na przestrzeganie pory spacerowej, przysiadam na brzeżku ławki, na której siedzi Suzanne z książką. Pogwizduję cicho i trzymam ręce w kieszeni. Choć nie patrzę na Suzanne, czuję doskonale, że zatrzymała się przy jakimś wyrazie i tylko udaje, iż czyta dalej. Jestem zły na siebie i nie mam wątpliwości, że Suzanne uważa mnie za natrętnego zuchwalca, ale wstać teraz byłoby jakąś nieprzyzwoitą manifestacją. Męczymy się oboje, ale