pod tramwaj. <br><br>Kiedy Adela dochodziła do ogrodu, koszula aż mokra na niej <br>była od potu, nogi uginały się pod nią z osłabienia, <br>ręce mdlały, a zaschnięte od kurzu i od ciągłego <br>krzyku na Wicka gardło stawało się jakby drewniane. Ale <br>dopiero w ogrodzie zaczynała się nowa męka. Można <br>tu było co prawda usiąść w chłodzie na ławce, <br>ale za to... Bo przecież nikt nie mógł chyba zarzucić <br>Adeli, że nie utrzymywała czysto swoich dzieci! Codziennie <br>wieczorem, gdy zmęczona całodzienną pracą matka <br>zasypiała najczęściej od razu kamiennym snem, Adela łatała, <br>cerowała i prała ich bieliznę i ubranka. Ale stare, <br>wypłowiałe sukienki, z wieloma