Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
zegar wskazywał północ. Operacja trwała już trzy gydziny.

Z sali operacyjnej wyszła biała postać i zbliżyła się do nas. W blaszanej miseczce leżała spora kupka czworograniastych kamyków połyskujących jak ciemny bursztyn.

Po chwili ukazał się profesor Zieliński. Na łysej głowie perliły się krople potu. Zwrócił się do ojca:

- Trudno jeszcze cośkolwiek rokować... Na razie - serce wytrzymało... Proszę teraz iść do domu. Jutrzejszy dzień będzie decydujący.

Gdy wracaliśmy do domu, upadałem ze zmęczenia. Kleiły mi się powieki. Usnąłem, zanim Aniuta zdążyła nastawić samowar.

Upływały dni i tygodnie. Matka z wolna wracała do życia.

Przez dren wyłoniony spod bandaży do szklanej nerki ściekała
zegar wskazywał północ. Operacja trwała już trzy gydziny.<br><br>Z sali operacyjnej wyszła biała postać i zbliżyła się do nas. W blaszanej miseczce leżała spora kupka czworograniastych kamyków połyskujących jak ciemny bursztyn.<br><br>Po chwili ukazał się profesor Zieliński. Na łysej głowie perliły się krople potu. Zwrócił się do ojca:<br><br>- Trudno jeszcze cośkolwiek rokować... Na razie - serce wytrzymało... Proszę teraz iść do domu. Jutrzejszy dzień będzie decydujący.<br><br>Gdy wracaliśmy do domu, upadałem ze zmęczenia. Kleiły mi się powieki. Usnąłem, zanim Aniuta zdążyła nastawić samowar.<br><br>Upływały dni i tygodnie. Matka z wolna wracała do życia.<br><br>Przez dren wyłoniony spod bandaży do szklanej nerki ściekała
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego