kaplicy, która niegdyś służyła cudzoziemskiej szwagierce naszego króla za miejsce porannych ekspiacji po orgiach i hulankach całonocnych.<br>Stało się to, gdy Nel doprowadzała swą pieśń do łagodnie zstępującej kantyleny, już zaznaczając nuty toniki i subtoniki, które zamkną i oprawią całość klasyczną regularnością symetrii, śpiewała to ograne i osłuchane "Chagrin d'amour" cudownie, dostosowując skalę głosu do niedużego wnętrza kaplicy, cudownie i jak gdyby mądrze, jej intuicja galwanizowała płaskość scenariuszowego konceptu o guwernantce zakochanej nieszczęśliwie w podchorążym, zawiązywała wyczuwalny dramat między tą parą przy ołtarzu a blondynką zastępującą organistę, <page nr=182> a przecież Nel miała tylko markować śpiew, nagranie dźwięku nastąpiło znacznie później, no, mogliśmy