nim wojnę światową i domową. Za oknem kipiał blask nie do zniesienia, oszalały od śniegu i złoty od słońca, kotłowało się, strzały, rumor, zgrzytanie kół, konie gryzły wędzidła, już odróżniał pojedyncze słowa w rodzimej mowie. Czas naglił, przyłożył zimny wylot lufy do skroni i pierwszy raz od 1920 roku pociągnął cyngiel.<br><br>Jakiś jegomość przegadywał się z sołdatem. Z zapałem i groteskową elokwencją. Żołnierz, prawdziwy Ilia Muromiec, pszenicznowłosy, brwi i rzęsy prawie niewidoczne, wybujały i barczysty. Piękny człowiek, patrzył i słuchał cierpliwie, milczał, jakby miał do czynienia z czymś niepojętym. Jegomość w kiepskim rosyjskim perorował, że koniecznie musi widzieć się z kimś