zysku i słabość, jaką Mohammad Aref miał do dziennikarzy. Bez dwóch zdań, opiekował się nami i szczerze zależało mu na tym, by każdemu z nas się powiodło. Witał nas w bramie, gdy zrzucając z siebie chmury kurzu, wracaliśmy z wypraw do miasta i na dzielące je linie frontów. Nalewał do czarek zieloną herbatę, wypytywał. Wieczorami siadał na klubowej kanapie w salonie i paląc papierosa za papierosem, przyglądał się, jak piszemy nasze codzienne relacje i przekazujemy je redakcjom. Był jednym z nas, bardziej utożsamiał się z nami niż ze światem, do którego wszak należał, a który my tylko opisywaliśmy.<br>Wielu partyzanckich komendantów