za nim. Rozstanie z Teklą było smutnym i bolesnym przeżyciem. "Cyganicha" głaśno szlochała i żegnała się z nami bez końca; wychodziła na ganek i znowu wracała pod pozorem, że czegoś zapomniała, dziękowała i przepraszała nie wiedzieć za co. Trudno było sobie wyobrazić życie bez naszej Tekli, tej kochanej, ruchliwej, serdecznej czarnuli. Otarła wreszcie dłonią łzy i nie oglądając się wybiegła na ulicę, gdzie czekała na nią Jewdokia. Przyglądałem się temu odjazdowi z okna, przyciskając do serca czerepowiecką łyżkę, którą mi w ostatniej chwili wcisnęła do ręki. Sam da siebie szeptałem: "Do widzenia, Teklo... Do widzenia, Teklo...", tak jak po latach, wrzucając