zobaczył, że Róża stoi w oknie sypialni, wyszedł przed dom w przeczuciu najgorszego. Lewą ręką przytrzymywał kożuch, a prawą bezsensownie przyłożył do oczu. Na sąsiedniej ulicy coś błysnęło, chyba latarka, nisko, tuż przy ziemi, jak tlące się ognisko. Poszedł w tym kierunku, brodząc po zdeptanym śniegu, między ludzi. Skowyczał pies, darł się kogut. Koń trzepał łbem i rwał wędzidło, w powietrzu ostry zapach obcego ciepła. Przy płocie siwowłosy i dostojny starzec, jak z ilustracji do Pana Tadeusza, spazmatycznie wymiotował. Przy nim przerażony wyrostek palił gorączkowo papierosa. Uczepił się Jassmonta.<br>- Panie pisarzu, tak być nie może, to nie są ludzie - zwrócił czerwoną