wrzeciądzach. Żeby je otworzyć, trzeba było usunąć jakieś żelastwa, jakieś kamienie, widać było, że ostatni raz otwierano je ze trzysta lat temu. Jeden facet mnie pilnował, a dwóch naparło na drzwi, które stawiały wyraźny opór. Otwarły się wreszcie, z okropnym zgrzytem szurając po kamiennej posadzce.<br>Nie, jednak nie weszłam tam dobrowolnie. Zostałam wepchnięta. Za mną wstawiono średniowieczny, oliwny kaganek i trzej faceci wspólnymi siłami pociągnęli drzwi ku sobie. Usłyszałam jeszcze szczęk i zgrzyt wrzeciądzów, na które założyli kłódkę, co wydało mi się idiotyczną przesadą. Nie zdołałabym tych drzwi otworzyć nawet, gdyby tam nie było żadnego zamknięcia. Pomijając kwestię sił fizycznych, trzeba