zaszycia, zakamarki, gniazda, gdzie łatwo mógł się skryć człowiek,<br>nawet tak zwielokrotniony jak ojciec przez moją nadzieję. Gałęzie<br>splątały się w kalekich z sobą uściskach, odsłaniając swoje starości, w<br>listowiu latem przebiegle ukryte, że aż powabne, a widoczność sadu, ta<br>biała widoczność, w której by kura nie zaginęła, ta widna dookolna<br>widoczność, której nie zatrzymały nawet krzaki bzu, zwodziła jak mgła.<br> Sad był jedyny dla zaginięcia ojca. Gdzież indziej mógłby się<br>zapodziać w takiej chwili, gdy matce z rąk wszystko leciało, najgorsze<br>dopuszczała, a i mnie niepokojem zadręczało to jego nagłe zniknięcie,<br>które przecież musiało być na miarę naszych przeczuć i