Od adwokata Campilli. Proszę tędy!<br>Ujrzałem jego rękę z dużym sygnetem na palcu. Lekko mnie pociągnął w kierunku krytych drzwiczek naprzeciw loggii. Odwróciłem się, aby pożegnać księdza, z którym rozmawiałem. Nie było go już przy nas. Nie zniknął jednak. Dostrzegłem jego plecy w głębi korytarza, którym powracał do czytelni. I dopiero wówczas w jednym mgnieniu uprzytomniłem sobie, gdzieśmy się widzieli. To był przecież ten ksiądz, który w pewnej chwili wywołał księdza de Vos i potem klarował <page nr=92> mu coś półgłosem pod drzwiami pokoju, gdzie czekałem. No, jasne, że to ten.<br>- Uwaga. Schodki.<br>Niejedne! Wąskie przejście, półmrok, co rusz, to zakręt i stopnie