jang ze mnie uszła. Przeżywam prawdziwe męki, bo choroba nie ogranicza swoich tortur do obszaru toalety. Nie tylko w ubikacji odczuwam ten koszmar zwiotczałości. O nie, wręcz przeciwnie, w robocie, na planie, w studiu, wciąż czuję, że z moim korzeniem jest kiepsko. Po prostu niewygodnie, że najchętniej leżałbym skulony i drzemał. Całe tygodnie upewniają mnie w słuszności Hemingwayowego stwierdzenia, że tworzy się jajami. No i że z chorymi jajami to raczej nic specjalnego zrobić nie można. <br>A to wieczne poprawianie sisiora w spodniach, jakaś głupia nadzieja, że wystarczy przełożyć go w gaciach, i wszystko będzie dobrze albo przynajmniej lepiej? <br>Całe miesiące