To nie mogło być naprawdę. Znał cały Kaleń, całą górę - tak mu się zdawało, jego plaża była na końcu ziemi, już za słupami Heraklesa - a przecież od nich dopiero zaczynał się świat.<br>Na jedenastym, ostatnim schodku, przystanął.<br>Wyłożony płaskim kamieniem mały taras, dalej ściana jaśminów, topola - i dom.<br>Parterowy z facjatą, cały w dzikim winie, boczna ściana ceglasta, prześwitywała przez liście czerwonawo, skłócona z ich żywą zielenią. Szeroko otwarte okna z siatkami od much i komarów. Cisza. Nikogo.<br>I z prawej, niewidocznej, trzask otwieranego okna. I dalej ten sam fałszywy Paul Anka.<br>Dotarł bez przeszkód pod dom, dokąd już wyraźnie dochodziło