w niebie grube swoje palce. <br>510<br>Pod jego dłonią jedzie na rowerze <br>Organizator siatki bezpieczeństwa, <br>Delegat partii wojskowej w Londynie. <br>Topole, małe jak żyto w przepaści, <br>Odprowadzają do lasu dach dworu, <br>515<br>A tam w jadalni zasiedli za stołem <br>Zmęczeni chłopcy w oficerskich butach. <br>Z krzaków pył prószy na wąsy fornali. <br><br>Już go zobaczył i poznał poeta, <br>Gorszego boga, któremu poddany <br>520<br>I czas, i losy jednodniowych królestw. <br>Twarz jego wielka jak dziesięć księżyców, <br>Na szyi łańcuch z nieobeschłych głów. <br>Kto go nie uzna, dotknięty pałeczką, <br>Bełkotać zacznie i utraci rozum. <br>525<br>Kto mu się skłoni, będzie tylko sługą. <br>Gardzić nim