o miasteczku, od którego bierze nazwę i które oglądałem w przejeździe z Florencji do Rzymu, a wreszcie - o ojcu. Wymiana zdań długą nie była. Treść jej raczej banalna. Ale właściwie jedyną w trakcie całego obiadu, który się już kończył: Po kawie, na którą przeszliśmy pod okno, gdzie stały wielkie, wygodne fotele, państwo Campilli poszli do siebie na górę. Młodzież została. Rozmawiano i żartowano nadal, lecz coraz senniej. Powoli - najpierw Włoszki, potem Włosi, na koniec my z Wieśniewiczem sięgnęliśmy po ilustrowane tygodniki. Całe ich stosy leżały na dolnych półkach stolika, przy którym piliśmy kawę. Po godzinie takiego leniwego Przeglądania Wieśniewicz Poderwał nas