samo przedstawienie. Co tyczy mnie i strywializowanego Beethovena na portrecie, to po prostu, zubożony długim brakiem artystycznych przeżyć, znędzniały małostkowym otoczeniem, ściśnięty biedą prymitywu w ramach gmachu szkolnego z podwórkiem, nie mogłem sobie początkowo pozwolić wśród wzniosłych duchów czerpiących soki z wyższej racji życia na żaden lepszy bilet niż na galerię. Sprawa to zresztą najzupełniej obojętna i nie wiem, po co tyle o tym piszę.<br>Znacznie ważniejsze jest to, że muzyka przyniosła mi pewne komplikacje, jeżeli chodzi o Suzanne. Jak nietrudno przewidzieć, Suzanne była bardzo łapczywa i na tę okazję do egzaltacji. Otworzyła raz drzwi do kaplicy, zobaczyła mnie, zawahała się