tam inna dziewczynka. To my, najeźdźcy z kosmosu, mówi Muniek i znika za gwiezdnymi wrotami. <br>Spierdalamy stąd, mówi Dżaba i ciągnie Runia za rękaw. Runio wali się z hukiem na podłogę, chociaż co to za huk, pewnie nie waży nawet pięćdziesięciu kilogramów. Zygmunt, wychodzimy stąd, mówi Dżaba. Zaraz, zaraz, bzyczy gdzieś w ciemnościach Muniek. <br>Wielka sala, w której nagle zgasło światło. Nigdzie, po tej stronie rzeki nie było nagle światła. Długi stół, dużo wyrafinowanego jedzenia i świece, z których skapywała gorąca stearyna na papierowy obrus. Barokowa impreza, powiedział Muniek, a ja zająłem się tacą pełną bułki faszerowanej schabem, albo na odwrót