zdziwieniu - zobaczyłem łzy w oczach macochy, którymi żegnała może nie najgorszy miedzyński rozdział swego życia, a może - nadzieję, jakie oboje z ojcem z Miedzyniem łączyli. Z dębu na "Wzgórku Napoleona" zerwała się sroka i jej skrzek był jedynym odgłosem, którym pożegnał nas milczący Miedzyń. Bezlistną czereśniową aleją zmierzaliśmy ku fordońskiemu gościńcowi. Czy przeczuwała to, co ją miało spotkać następnej bodaj zimy? Zginęła, jak wysadzony za nami, niepotrzebny już most, od wybuchu groźnych, trzydziestostopniowych mrozów najcięższej zimy dwudziestolecia. Na miejscu wymarzłej aleji nikt już więcej nie posadził nowych drzew. Przestała mnie łączyć z tym, co w latach miedzyńskich było najładniejszego. Teraz, gdy