Padł nań lekki, rzucony z wysoka cień <page nr=182> w narastającym huczeniu, które przybierało monotonnie, ogarniając wszystkie rejestry, od syku aż po basowe nuty, opłynął go czarny bezkształtny kłąb. Powinien był może zamknąć oczy, ale nie zrobił tego. Ostatnią jego myślą było, czy aby ów aparacik, wszyty w kombinezon, nie ucierpiał od gwałtownego upadku. Potem pogrążył się w bezwładzie, który sam sobie chyba nakazał. I gałkami oczu nie poruszał, a jednak widział, jak mrowiąca się chmura zawisa nad nim, jak wypuszcza w dół wijącą się leniwie odnogę, zobaczył jej koniec z bliska - wyglądał jak wylot atramentowo lśniącego wiru. Poczuł skórą czaszki, policzków, całej