z tym młodym, bo zostawił żonę i dziecko. Pani Maryla trzymała się wtedy jakoś chyba tylko dzięki tym uczniom, co do niej przychodzili. Z początku było ich dwóch albo trzech, a potem już coraz więcej. Myślałem sobie, że to dla niej dobrze, bo ma jakieś towarzystwo, a ona taka artystka i taka wesoła, bez tych chłopców nie miałaby z kim pogadać. Trwało to dobrych kilka lat. Tych uczniów było tylu, że nawet ja się pogubiłem. Jedno, co było dziwne, że bardzo często pojawiali się nowi, a drugie, że coraz rzadziej słychać było dźwięki fortepianu. No ale w końcu, myślałem sobie, człowiek się