odpłynę stamtąd na latającym dywanie lub na smoku, prosząc swoje dobre duchy, aby prowadziły mnie na zachód.<br><tit>Cud w Esfahanie</><br>Wieczór wtapiał się w noc: z wolna rozmazywały się, zacierały kontury dworku i oficyn naszej piętnastki na przedmieściu Esfahanu i cień wchłaniał wyniosłe drzewa morwowe owocujące jedne białymi, drugie granatowymi jagodami, wyżej mrok zapadał jakby szybciej, tylko rozłożyste krzewy, przycupnięte przy ziemi, jeszcze przez chwilę rysowały się wyraźnie, z gałęziami obciążonymi gronami owoców: pigw i granatów, pistacji i migdałów, ale wkrótce pogrążyły się w ciemności i pozostał tylko zapach, który jakby wytyczał ścieżki:<br>i szedłem nimi, nasłuchując odgłosów dobiegających zza muru