ulicy. Kierownicę uderzała nerwowo dłoń <br>z sygnetem na małym palcu. Raz, dwa, raz... (Łyso mu, skubanemu, <br>odjedzie czy nie, rozmyśli się i da nogę...) Ręka <br>zacisnęła się i puściła czarno błyszczące <br>koło. Trzask drzwi i stanął przed tłumkiem, <br>zastygłym już teraz w skałę z wrażenia, wysoki, <br>chudy mężczyzna w ubraniu, jakiego nie widzieli nigdy - jasnych <br>spodniach w szare prążki, białych pantoflach i granatowej <br>marynarce ze złotymi guzikami. Wyłożony na wierzch kołnierz <br>Słowackiego wydał im się niestosowny, wręcz dziecięcy, <br>podobnie jak zawiązana pod nim kolorowa chustka.<br>- Lokaj - wycedził przez zęby Paweł, gdy mu <br>donieśli zdyszani, że Rysiu słyszał, jak chudy pytał <br>dyra