Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
bazar po zakupy.

Oczywiśsie siedziałem na koźle, a ponieważ Jewdokia nie chciała mi powierzyć lejców ani bata, pozostało mi tylko wołać od czasu do czasu: "Ej, bieriegis'!", gdy ktoś przypadkiem zjawił się na drodze.

Chodziliśmy od straganu do straganu pomiędzy koszami śliwek i brusznic. Lady uginały się pod stosami bakłażanów, kabaczków i wszelkiego rodzaju warzyw. Stosy słoneczników leżały wprost na ziemi. Matka robiła zakupy, a Krysia i ja odnosiliśmy je do dorożki.

W drodze powrotnej do domu ujrzeliśmy z daleka Polinę, która dawała ręką jakieś znaki. Jewdokia zatrzymała konia. Polina szła w naszą stronę wołając:

- Eleonoro Karłowna, przyjdę zaraz po obiedzie
bazar po zakupy.<br><br>Oczywiśsie siedziałem na koźle, a ponieważ Jewdokia nie chciała mi powierzyć lejców ani bata, pozostało mi tylko wołać od czasu do czasu: "Ej, bieriegis'!", gdy ktoś przypadkiem zjawił się na drodze.<br><br>Chodziliśmy od straganu do straganu pomiędzy koszami śliwek i brusznic. Lady uginały się pod stosami bakłażanów, kabaczków i wszelkiego rodzaju warzyw. Stosy słoneczników leżały wprost na ziemi. Matka robiła zakupy, a Krysia i ja odnosiliśmy je do dorożki.<br><br>W drodze powrotnej do domu ujrzeliśmy z daleka Polinę, która dawała ręką jakieś znaki. Jewdokia zatrzymała konia. Polina szła w naszą stronę wołając:<br><br>- Eleonoro Karłowna, przyjdę zaraz po obiedzie
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego