krokiem, jakbym chciał najlepiej wykorzystać dar swobodnego chodzenia. Mały Weber ledwo może za mną nadążyć. Zresztą zerwał ze mną kontakt. Mruczy coś do siebie pod nosem, drepce za mną swoim kaczym chodem, sapie i obciera z krzywej gęby pot. Przez chwilę robi mi się go żal, głównie dlatego, że ma kaczy chód i krzywą gębę, ale trochę też z powodu żony i dziecka.<br>W szpitalnym ogrodzie przed magazynami czeka na nas inny żołnierz, krępy, rozrośnięty, o twarzy smagłej i surowej, z banderią Żelaznego Krzyża. Rozmawia chwilę z Weberem, ja stoję z boku, jakbym w ogóle nie był, nie istniał w świadomości