czegoś ode mnie oczekiwały, a nawet żądały jakiegoś ślepego posłuszeństwa. <br><br>Patrzył na mnie bez przerwy, przy każdej okazji jego ręce dotykały moich rąk i ramion, zauważyłem, że pan Lenk jakby dyskretnie monitorował, na ile może sobie ze mną pozwolić, i kiedy traktując jego dotyk jako wyraz przyjacielskiej zażyłości, nie protestowałem, kiedy nie przywiązywałem do tych niewinnych na pozór dotknięć żadnej wagi, stawały się coraz mniej niewinne, bardziej zachłanne, trwały coraz dłużej, sięgały coraz głębiej, wdzierały się do samego wnętrza, na nowo je odsłaniając i rozdrapując. <br>Starałem się być ostrożny, a im bardziej stawałem się ostrożny, z tym większą natarczywością pochylał się