zerwania ukazała się każdemu jasno. W tym domu nad jeziorem , sama ze zgryźliwym starcem, Magdalena nie zabawiła długo - akurat tyle, żeby wrócić w czarną noc, jaką znała przed okresem szczęśliwości. Otruła się, kiedy wiatr gwizdał w trzcinach i fala składała płaty białej piany na żwirach, chlupiąc o dno przywiązanych przy kładce łodzi. Proboszcz tamtejszy nie chciał jej pochować. Wolał dać swój wóz, parę koni i furmana, byle pozbyć się kłopotu. Ostatnia podróż Magdaleny, zanim weszła w krainy, gdzie przywitały ją damy niegdysiejszego czasu - zaczęła się wcześnie rano. Strzępiaste baranki szły w górze, konie biegły rześkim truchtem, na <orig>otawach</> mężczyźni ostrzyli kosy