punktualnie o szóstej wieczór, "należycie głodni, ewentualnie na lekkiej bani". <br>Tak też się zjawiliśmy, ja w białej koszuli, Renia w wizytowej sukience. Przywieźliśmy ze sobą butelkę wytwornego francuskiego wina i, na wszelki wypadek, jeszcze piersiówkę zacnej szkockiej. Obejście Kupsztyka wyglądało na opustoszałe. Panowała cisza, drzwi do domu były zamknięte na klucz. Weszliśmy na podwórko, zajrzeliśmy przez okno do kuchni. Ani śladu gospodarza, zimny piec. <br>Nagle z góry, z któregoś z pomieszczeń na piętrze dobiegł nas cichy, płaczliwy dźwięk, jakby jęk konającego. Zaalarmowani zamieniliśmy się w słuch. Dźwięk powtórzył się; tym razem byłem pewny. To jęczał człowiek. <br>Każda sekunda mogła się liczyć