młodych brzóz, za którymi były na przemian zagajniki i pola. Pamiętam, że śpiewały ptaki - chyba skowronki zanosiły się świergotem - cały czas słyszeliśmy to kołatanie wysoko, a w zagajnikach inne ptaki - ojciec mówił, że to drozdy. Słońce świeciło już wyżej, mgła znikła i kiedy tak szliśmy środkiem pustej drogi, ścieżką obok kolein w piasku - wdychaliśmy ciepłe powietrze, zapach trawy i czegoś nieokreślonego, co zawsze później kojarzyło mi się z łąką żółtą od kwiatów mniszka lub topniejącym śniegiem w rowach i kaczeńcami.<br>Ojciec pogwizdywał, zadowolony - szedł pierwszy, równym krokiem, rozpiął płaszcz i zdjął swój mały beret, dlatego idąc za nim, po śladach odciśniętych