Stasio został sam. Pośrodku Apollo i Dafne, niezasłonięci piórkami kapelusza pani Filipowiczowej, w białym, gładkim marmurze. On ręce po nią wyciąga, a ona prawie już drzewem jest. On ma laur na skroni, lirę gdzieś w pogoni porzucił i jest też bogiem, a ona już prawie jest pniem. Jest w drzewo laurowe przemieniona, ale jeszcze zachęca, by po nią ręce wyciągnąć. Tak przynajmniej twierdzili Grecy i wnioskował Bernini.<br>Była godzina popołudniowa. Jeszcze tylko kilku wycieczkowiczów przemknęło przez salę, potem wszedł na chwilę dozorca, potrząsając kluczami, zagapił się w pośladek Zuzanny nieznanego mistrza, poprawił rolety w oknach i wyszedł wolno, nucąc pod nosem