poprawiała włosy, spoglądała z upodobaniem na swoje palce lekko przydymione opalenizną, schylała się ku kwiatom rosnącym obficie tu na skraju lasu. Polek stąpał twardo, deptał bezlitośnie zioła i szyszki, które miały nieszczęście znaleźć się na jego drodze. W rozpaczliwej samoudręce doszedł już do tego stanu, kiedy wszystko wokół wydaje się marne i bez znaczenia, kiedy sprawy tego świata tracą jakikolwiek ciężar. Puciałłówna szczebiotała o wszystkim śpiesznie i bez ładu. O jakichś pantoflach i o katarze ojca, o grze na fortepianie i o filmie, który mama widziała, o swoich dziwnych, tajemniczych nastrojach i o tęsknocie za czymś, co trudno wyrazić. Polek słuchał