buszuje przed nami nicość nieutulna,<br><br>I światy niebywałe, zaklęte w imiona,<br>Pstrokaty i roślinny - te dwa: on i ona.<br><br>Karczma wisi na drodze. Popłyńmy do karczmy<br>I byt jej zielonością kwietniową obarczmy...<br><br>Tam w gąsiorach z bursztynu jest patoka złota<br>Dla ptaków i aniołów strudzonych w przelotach.<br><br>Nie zna trudu marzenie wyzwolone z ciała,<br>Płyńmy, płyńmy dopóki jawa nie nastała.<br><br>Jakiś kościół pękaty w słońcu nas dogonił,<br>Całą kwadrę za nami kopułami dzwonił,<br><br>Aż się wreszcie uwikłał w lazurowych gąszczach<br>I odleciał z brzęczeniem złotego chrabąszcza.<br><br>Jeszcze słońce, na oślep, tratując przestrzenie,<br>Chlusnęło w naszą smugę zawistnym płomieniem,<br><br>I stoczyło się