I pakowaliśmy się do przedziału, gdzie było najgęściej. W dodatku było zimno i wisiał w powietrzu szczególnie ohydny papierosowy smród. Taki, jakie bywają w nieogrzewanych przez cały rok dworcowych ustępach. W kącie siedział poubierany w górę szmat dziad i kurzył. Patrzył na nas niechętnie, ledwie dostrzegalnym błyskiem oczu z ciemnej, mechatej twarzy, jak nocne zwierzę. Uciekaliśmy z tego przedziału czym prędzej, w jedną stronę - najpierw baby, a na siedzeniach stosami leżały siaty i torby, potem wolny przedział, cóż, kiedy był straszny ziąb, bo nie dawało się zamknąć okna. Pociąg już ruszył, a my w milczeniu, po kolei mocowaliśmy się z parcianym