niż przez mgnienie tych jej oczu<br>znieść. Wielkie, a jeszcze jakby nabrzmiałe, patrzyły na mnie nie<br>widzeniem, lecz wyczekującą bezbronnością, pełne zwątpienia i ufne aż<br>do bólu zarazem. Być może, to tylko słońce tak się wilgotno od rzeki w<br>tych jej oczach odbijało, lecz wydało mi się, że w tym mgnieniu mojego<br>spojrzenia upuszczały już nad nami pierwszą łzę. I uciekłem znów<br>wzrokiem na jeden z tych gęstych, zielonych brzegów rzeki.<br> - Możesz sobie myśleć, co chcesz, o mnie - powiedziała, a od jej słów<br>kajak się z lekka zakołysał. - Nie wstydzę się ciebie. - I głosem<br>przybladłym, jakby zanurzonym w zamyśleniu, powtórzyła: - Nie